Przykazanie 8: "Mierzyć siebie swoją własną miarą"




Moi Drodzy,

W tym rozważaniu poruszymy aspekt oceniania siebie poprzez pryzmat "świata" (istot zewnętrznych). Prof. Kołakowski w wywiadzie poruszył odrobiny inny aspekt tego przykazania, aniżeli ja chcę poruszyć, ale pozwólmy sobie na lekkie odejście (tym razem) od oryginalnej myśli.

Dla każdego człowieka jest naturalnym ocenianie innych. Jeśli ktoś powie, że "nie ocenia innych", to najzwyczajniej albo nie wie co mówi, albo kłamie. Oceniamy każdą sytuację, lokalizację oraz osobę, która pojawi się w naszym bezpośrednim otoczeniu. Dlaczego tak jest ? Otóż nasz instynkt samozachowawczy (podświadomie) przez tysiące lat oceniał czy ktoś/coś jest dla nas zagrożeniem czy też nim nie jest. Ocena ta idzie dalej, w momencie gdy ocenimy kogoś/coś jako zagrożenie. Nasz instynkt wybiera za nas metodę reakcji: "uciekać" czy "walczyć". Te instynkty samozachowawcze były niezbędne do przetrwania gatunku i wciąż w nas "pokutują". Innymi słowy, w powiedzeniu "źle mu z twarzy patrzy" jest odrobina prawdy, gdyż potrafimy instynktownie (najczęściej) odczytać mowę działa, wyraz twarzy, etc.

Te "pierwotne" oceny innych ludzi dzieją się mimo naszej świadomości czy woli. Do tego oczywiście może dojść ocena "pół-świadoma" lub całkiem świadoma.

Każdy z nas dorastając wyrobił sobie pewne wzorce i antywzorce postaw. Dzieci obserwują świat ich otaczający, wzorce zachowań swych najbliższych, później dalszych a w dzisiejszych czasach ludzi z ekranu (filmy, serial, muzyka, celebryci, etc.). Nie będąc do końca tego świadomi, wyrabiają sobie pewne ideały i kontr-ideały.

Dla przykładu: "jak dorosnę, chcę być jak tata/mama; dziadek/babcia; Batman/Batwoman; Michael Jackson/Doda", etc. Dalej: "jak dorosnę, nigdy nie będę palił jak wujek/ciocia; etc."
Ustaliliśmy już pewne granice zachowań pożądanych i niepożądanych, a następnie do tych cech pożądanych dążymy a te niepożądane krytykujemy.

Młody człowiek, z prawie ukształtowanym charakterem, ma dość precyzyjnie określone ideały i kontr-ideały (ekstrema) i przez pryzmatów tych ekstremów ocenia innych. Ten "ekstremizm" zazwyczaj traci na swej mocy wraz z doświadczeniem i podjętymi kompromisami w życiu, choć sentyment (do wzorców) pozostaje. Stąd też, w miarę zdobywania doświadczenia i mądrości, możemy stać się mniej surowi w ocenach (innych ludzi).

Mierzymy więc innych pewną własną (wyrobioną niekoniecznie świadomie) miarą. Dużo trudniej nam zdobyć się na "uczciwą" autorefleksję" i ocenę siebie samego tą samą miarą.
Oczywiście, może to iść w kierunku auto-rygoryzmu lub auto-laksyzmu. Stąd "ciężko jest być sędzią we własnej sprawie".

Podamy kilka przykładów:

1) Auto-rygoryzm

Nie udało mi się dziś poćwiczyć. Chodzę wkurzony na siebie, bo zawaliłem tygodniowy plan tygodniowy. Co prawda, jestem padnięty po nieprzespanej nocy i 10h w pracy, w której było szkolenie. Do tego jestem osłabiony przez jakąś infekcję. Ale plan to plan, więc sobie robię wyrzuty.

Moja druga połówka przyszła zmęczona po wielogodzinnym maratonie szkoleniowym w pracy. Słabo też w nocy spała. Dziś środa - dzień ćwiczeń na biceps. Pada z nóg. "Odpocznij sobie Kochanie, mówię", Jesteś padnięta, do tego niedospana. Jeden dzień nie zrobi różnicy, szczególnie, że teraz więcej pożytku da ci dobry sen i odpoczynek, a nie trening".

2) Auto-laksyzm

Sobota rano. Budzę się. Wypadałoby ogarnąć chatę. Nie było odkurzane od tygodnia. Wieczorem nie dnia poprzedniego nie chciało się pomyć naczyń, etc. A tam, dziś sobie odpuszczę. W końcu to weekend i czas na przyjemności a nie sprzątanie.

Sobota rano. Druga połówka budzi się. "Kochanie, wiesz, masz dziś w końcu dzień wolny. Mogłabyś pomyć w końcu te naczynia, bo od wczoraj już tam leżą. W zasadzie to nie było sprzątane już tydzień a ty dziś masz dzień wolny. Dasz radę trochę ogarnąć tę chatę?"


Mierzyć siebie swoją własną miarę znaczy rozumieć siebie, wpierw poznać swoją miarę wobec innych a następnie zaobserwować jaką miarę stosuję wobec samego siebie: czy jestem dla siebie bardziej surowy czy bardziej pobłażliwy ? Dla jasności, jedno i drugie jest szkodliwe. Po pierwsze dlatego, iż tworzy rodzaj schizofrenii w ocenie, a po drugie, iż albo katujemy się zbytnią surowością, albo zawalamy sprawy przez zbyt dużą pobłażliwość.

Na koniec pewna ciekawostka, którą objaśnił mi mój dobry przyjaciel i pozwolę sobie tu rozwinąć jego myśl. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że zazwyczaj raczej mam problem ze zbyt surową oceną samego siebie, bo "powinienem był to a tamto", "powinienem był zadecydować mądrzej", etc.
Tenże przyjaciel nauczył mnie wyrzucić ze słownika stwierdzenie "powinienem był". Jest kilka ku temu powodów. Z jednej strony, gdybanie na temat przeszłości niczemu nie służy. Popełniłeś błąd - wyciągnij lekcję i idź naprzód. Poza tym, karanie siebie myślami, za coś, na co więcej już nie mam wpływu, to perwersja umysłu. Na koniec, czy byłbym tak surowy w ocenie całości sytuacji innej osoby, która by się znalazła w identycznym położeniu? Nie.

Gdy zaczynam mówić słowo "powinie...", gryzę się w język i ucinam temat. Jest to też kwestia pewnej pokory. Wiem przecież, że do ideału mi daleko. Błędy, złe decyzje, upadki są więc naturalną częścią żywota ludzkiego. Będąc zbyt surowym dla siebie, jakby każę się za rzecz niemożliwą - bycie nieomylnym i idealnym. To przecież czyste szaleństwo.

Reasumując. Mierzenie siebie swoją własną miarą, to po prostu bycie fair wobec siebie samego i świata. To też ważna podstawa zdrowej psychiki. Warto więc podczas oceny samego siebie wyjść "za zewnątrz" i wyobrazić sobie, czy tak samą ocenilibyśmy kogoś kogo kochamy/lubimy/szanujemy. I odwrotnie - oceniając innych, zastanówmy się, czy te same kryteria stosujemy wobec siebie samych.

Popularne posty